Pytanie zasadnicze – czy udało mi się ugruntować jakieś nawyki w ciągu tych 100 dni? Gdy zorientowałam się, że zaraz stuknie setka po urodzinach w pierwszym odruchu pomyślałam „odliczanie dla odliczania”, ale, ale! Czy na pewno? Zaczęłam rozkładać wszystko na czynniki pierwsze i analizować. Co mi wyszło? Że jestem mistrzem małych kroków!
Okazuje się, że kluczem do sukcesu jest ustawienie absolutnego minimum. I to minimum jest lekko żenujące, chyba właśnie po to, żeby nie mieć solidnych wymówek, żeby wszystko rzucić w diabły, bo wiecznie „coś” i plany jak zwykle przerastają możliwości. Przy absolutnym minimum łatwo utrzymać względne zadowolenie z siebie. Nie ma wiecznego rozczarowania i samobiczowania się, bo znowu się dało ciała. No i rzecz chyba najfajniejsza – dosyć łatwo jest również zrobić coś ponad plan i ta duma z siebie jest mega podbudowująca. Takiego zadowolenia z siebie nie daje chyba nic!
Niedawno usłyszałam też, że robiąc dalekosiężne plany, mimo tego, że na ich realizację zazwyczaj dajemy sobie wiele miesięcy musimy pamiętać, że to już będzie robiła nasza przyszła wersja. Nie ta, która z optymizmem i motywacją siedzi wypoczęta nad kartką papieru, przy zapalonej świeczce i kubku pysznej herbaty… Tylko ta zmęczona codziennością, rozczarowana ludźmi, może nawet w nie najlepszym zdrowiu… I ja się pod tym podpisuję każdą kończyną! Te sto dni dało mi fajny pogląd, że małe coś może podbudować jak duży sukces. Mimo, że samo w sobie nim nie jest, to jest solidną cegiełką tworzącą jego podwaliny.
Kolejne sto dni będzie pod większą kontrolą. Tabelka, która stopniowo nabierała kształtu i przygotowałam ją sobie na grudzień leżała odłogiem, bo byłaby cała na czerwono… Najpierw pobyt w szpitalu. I chociaż najkrótszy z dotychczasowych to jakiś taki najbardziej deprymujący. No i skutki pewnych badań odczuwałam jeszcze na długo po powrocie do domu. Mimo tego trzymałam się diety przeciwzapalnej i nie podjadania między posiłkami. Kalorie wydaje mi się, że są spoko. Utwierdzam się w przekonaniu, że praca nad zwiększeniem aktywności opłaci mi się bardziej, niż zabawa z ważeniem produktów i niedojadaniem. W tabelce wyszczególnione mam „głupotki”, takie szczególiki dnia codziennego, które chciałabym, żeby w końcu weszły w nawyk. Na chwilę obecną śmiało mogę powiedzieć, że mimo „przesiedzianego” grudnia był to czas na plus, a do listy rzeczy do zrobienia mogę dodać nowe elementy, ponieważ poprzednie wpisały się już w rutynę.